Chwilę później do sali wszedł lekarz, który zabrał mnie na badania. Po godzinie poszliśmy do jego gabinetu.
- Widzę, że już pani lepiej. - uśmiechnął się - Lecz nie mam dla pani dobrych wieści...
- Proszę przejść do rzeczy.. - wystraszyłam się
- Badania wykazały, że jest pani chora... Poważnie chora, a mianowicie ma pani złośliwego raka skóry.. - oznajmił
Zamurowało mnie, w moich oczach pojawiły się łzy. Dlaczego akurat teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać pojawiła się ta choroba?!
- Umrę?! Czy ja umrę?! - krzyczałam przez łzy
- Niestety.. Ma pani góra 2 tygodnie, nie jesteśmy w stanie pani pomóc, gdyż jest on w zaawansowanym stadium.. Przykro mi.. - oznajmił spuszczając głowę
- O Boże... - załamałam się
Zrezygnowana udałam się do sali numer 26, w której musiałam spędzić jeszcze jedną noc.. Przez długi czas nie mogłam zasnąć.. Pozostało mi tak mało czasu... Zastanawiałam się jak ja powiem o tym Lukasowi.. Najlepiej prosto z mostu, ale to nie jest takie łatwe na jakie się z początku zdaje..
* * * * * *
Następnego dnia obudziła mnie głośna konwersacja między doktorem, a Lukasem..
- Ale jak to?! Ona nie może umrzeć! Jest mi teraz potrzebna! - krzyczał Lukas
- Niestety nie jesteśmy w stanie nic zrobić.. - mówił spokojnie doktor
- Wy musicie ją uratować! Nie! Ja ją zabieram do kliniki w Monachium, tam się nią odpowiednio zajmą! Proszę dać mi wypis! - nalegał Lukas
- No dobrze.. - odpuścił lekarz
Zdziwiła mnie postawa Lukasa, myślałam, że chłopak się ode mnie odwróci.. A tu taka miła niespodzianka.. Nie wiedziałam jaka jest ta klinika w Munchen, ale słyszałam, że Łukasz Piszczek przebył tam poważną operację biodra, która się powiodła, więc byłam spokojna. Do sali wszedł Lukas, przykucnął przy łóżku i ujął moją dłoń.
- Nie zostawię cię kochanie, już dziś pojedziemy do Monachium, tam cię wyleczą. - oznajmił wpatrując się w moje oczy
- Dziękuję ci, nie wiem co bym zrobiła gdyby nie ty.. - przytuliłam go
Wtem przyszedł doktor, dający mi wypis. Razem z Lukasem opuściliśmy mury szpitala i udaliśmy się do domu.
- Teraz ja zabukuję lot, a ty spakuj swoje najpotrzebniejsze rzeczy. - nakazał, a ja posłusznie wykonałam jego polecenie.
Nie powiem, ze się nie bałam, ale chciałam zawalczyć o swoje życie. Szybko spakowałam ubrania do walizki i zeszłam na dół. Lukas był już ubrany i czekał na mnie w korytarzu.
- Na którą mamy lot? - spytałam ubierając buty
- Za godzinę odlatujemy. - uśmiechnął się nieznacznie
Pojechaliśmy na lotnisko. Trwało to dość długo, przez korki na drogach. Poszliśmy na odprawę i wsiedliśmy do samolotu.
Lot minął bez żadnych przeszkód. W Monachium znaleźliśmy się po południu. Pierwszym naszym celem było pojechanie do kliniki, w której niby mają mi pomóc.
* * * * * *
- Dobrze, będzie pani musiała przychodzić na chemioterapię. - uśmiechnął się doktor - Będzie pani żyć, czuję to.
- W Londynie dali mi zaledwie 2 tygodnie życia.. - przypomniałam
- To źle powiedzieli, bo rak jest w stadium niezaawansowanym. - stwierdził wesoło
- Ale jak to, przecież w tamtym szpitalu mówili zupełnie co innego.. - pogubiłam się
- Niech pani się nie martwi, wszystko będzie dobrze. - zapewnił pan Muller
- Widzisz kochanie, pomogą ci i wyzdrowiejesz. - przytulił mnie i czule pocałował
(10 komentarzy i kolejny rozdział)
No dobra, spontan, spontan, spontan :D Podoba się?
Bo mi szczerze mówiąc ulżyło :D